Relacja z obozu MIKOSZEWO 6-17.08.2015 R
OKIEM WYCHOWAWCY 😉
ech… udało się… 😀 pomimo różnych zawirowań, odmów, rezygnacji… udało się… 😀
Zgrana ekipa WODNIKA i PRZYJACIÓŁ wyruszyła na podbój Mikoszewa.
Zgodnie z powiedzeniem „Jak pracujesz, tak wypoczywasz” aura okazała się dla nas, aż nadto
łaskawa, obdarowując pięknym słońcem, ciepłym niczym zupa Bałtykiem, najpiękniejszą plażą pod
słońcem, poranną bryzą budzącą do życia i działania.
Zakwaterowanie godne królowej angielskiej… no może w nieco pomniejszonej skali, dawało
komfortowy wypoczynek po całodziennych wrażeniach.
A było ich wiele… poznaliśmy, co znaczy prawdziwa gościnność – tu duży ukłon w stronę
właścicieli – są wspaniali i wyrozumiali, zważywszy, że nasza grupa zamieszkiwała to samo piętro
pawilonu, co oni, a pokój nr 17 graniczył z sypialnią Pani Madzi i Pana Mariusza 😉
No nie wspomnę, jak fantastyczne i grzeczne dzieci zamieszkiwały wspomniany pokój, chodzące spać
razem z kurami… 😉 a wstające dopiero na sygnał trąbki alarmowej 😉 co skutkowało licznymi
pojedynkami z drzwiami, lekko zakręconych od nocnych zajęć chłopców, wynik 2:0 dla drzwi…
O pokoju nr 14 także krążą legendy… mityczne, jak potop 🙂 i trochę z nim się kojarzące… ale
zostawmy już rozliczne, nasuwające się Wam teraz skojarzenia… no nie było tak źle, cóż znaczy
jeden zalany pokój w obliczu całej wody w przyhotelowym basenie, której znacznie więcej
potrafiliśmy wychlapać, wskakując w ubraniach po wygranym lub przegranym meczu.
Zamek, to również słowo bardzo wieloznaczne… hmmm i znów ten sam pokój… no cóż właściciele
lubili czuć się bezpiecznie, nie wiedząc, jakie siły drzemią w naturze… i użyli jej, pozbawiając się na
wiele dni ochrony przed służbami porządkowymi pilnującymi ciszy nocnej w osobach pani Moniki i
pani Renaty, ale przede wszystkim oczekującymi, choćby na chwilę kontaktu z idolami, fankami w
osobach „pani Hipster” i ekipy jej towarzyszącej. O bezpieczeństwie po wymianie zamka niestety
znów sobie przypomnieli na tyle mocno, że klucz przyjechał razem z nimi do Włocławka… No cóż
mamy nadzieję, że przyda się za rok
Co do kolejnych wrażeń… podobno na plaży i w wodzie, to my stanowiliśmy atrakcję… budując,
nawiązując po powyższego słowa klucza,… zamki z piasku….. e… nie…., grając w BUUUUU z
zaprzyjaźniona ekipą z Białorusi. Polsko-białoruska ekipa buczała ile tylko sił w płucach, bo… bo
miała ku temu warunki. Na plaży w znanym polskim kurorcie na literę W… pewnie nie
dopchalibyśmy się do morza, a tu rozpieszczeni kilometrami niezastawionego parawanami piasku
wyżywaliśmy się BUKAJĄC, grając w piłkę, zbijaka, gumę…, tak gumę, – panie przypomniały, jak
fajna jest ta zapomniana dziś gra.
W przerwie od rozlicznych szaleństw na plaży i w wodzie związanych głównie z przeprowadzaniem
nierównych bitew jedna na wszystkich, czyli pani (Monika lub Renata) kontra reszta grupy, z bronią-
miotaczem wody lub bez, nad wodą czy też momentami pod (czytaj panie), była tzw. cisza
poobiednia.
Hmm… „tak zwana” dobrze powiedziane, gdyż np. pokój nr 12 wykorzystywał ją w bardzo osobliwy
sposób…, kręcąc jak się okazało „bardzo trudne sprawy ;)” cóż chciałoby się rzec „życie, życie jest
nowelą”, ale prawdziwe to nie bajka, choć idąc dalej tym tokiem rozumowania, tak się w Mikoszewie
czuliśmy 😀
Z bajką jednak nie kojarzą nam się kontakty z kierowcą wiozącym nas komunikacją miejską na Wyspę
Sobieszewską, używając eufemizmu – niegrzecznym i kierowcą PKS-u, który nieco!!! zafundował
nam przedłużenie gdańskiej wycieczki…. Za to bajkowe smaki i bajkowych czarodziei poznaliśmy w
fimie CIU CIU, oj bardzo słodkie wspomnienia
Bajkowe widoki towarzyszyły nam w zasadzie wszędzie, podczas rejsu tramwajem wodnym –
panowie, jak z bajki budujący statki pozdrawiali nas serdecznie, podczas przeprawy promowej urzekła
nas przyroda, nie mówiąc o wycieczce do rezerwatu „Mewia łacha”, Jantaru czy Stegny.
Artystycznie, umysłowo i sportowo wyżywaliśmy się podczas wieczornych podchodów (goniąc grupę
pani Renaty, a nadążając za własną prawie zabrakło tchu pani Monice), meczy w piłkę siatkową i
nożną, szalejąc w basenie oraz biesiadując przy ognisku i dźwiękach dobiegających z dyskoteki.
Na pożegnanie Bałtyk obdarował nas swoim złotem, którego pełne woreczki i butelki przywieźliśmy
do Włocławka, aby przypominało w zimowe wieczory o słonecznych i radosnych mikoszewskich
dniach.